O czwartej nad ranem przyjechała po nas taksówka w ramach wykupionego apartamentu z przelotem. O 8 rano mieliśmy wylot do Katowic.
Wszystko już potoczyło się bez większych problemów, oprócz kolejnego przepakowywania się bo znowu moja walizka ważyła więcej niż powinna :)
Lot odbył się spokojnie, oprócz tego, że zaginął trakcie lotu mój Marek. Przysnęłam sobie na chwileczkę, a gdy się obudziłam jego obok mnie nie było. Myślałam, że może poszedł do WC. Nie wzruszyłam się tym na początku. Ale jak upłynęło 5 min i zobaczyłam, że ktoś inny wychodzi z WC to zaczęłam się denerwować. Ale wiedziałam przecież, że nie mógł wysiąść. Co się okazało po pól godzinie, że poszedł się położyć tam gdzie było więcej miejsca.
Pogoda w Katowicach była fatalna, zimno i była mżawka.
Odebraliśmy swój samochód, za parking zapłaciliśmy 50 zł. Za półtorej godz. dojechaliśmy do Krakowa.
Marek wpadł na dzień dobry w wir pracy, a ja w wir prania.
pozdrawiam