Do Dubaju leciałam super wyposażonym samolotem. Wszystkie siedzenia miały na tylnym oparciu monitorki z dostępem do DVD. Do dyspozycji było kilkanaście filmów w wielu wersjach językowych, część również w polskim. Można było również podglądać na jakiej wysokości się leci, jaka jest temp. na zewnątrz, trasa lotu z podaniem czasu.
Na pokładzie była możliwość telefonowania (standard w wielu liniach) ale również internet oraz wifi. Jedzenie było bardzo dobre i przemiła obsługa. Na dzień dobry, każdy pasażer dostał mały pakunek w którym były skarpetki, zatyczki do uszu i nakrycie na oczy.
Lecąc samolotem przez małe okienko widziałam pięknie oświetlone wyspy, ułożone w kształcie świata (kontynenty). Wysp jest około 300 i znajdują się 4 km od Dubaju. Widok był powalający,.
Beoing 767 zszedł do lądowania nad dzielnicą Deira. Opuściliśmy klimatyzowane wnętrze samolotu. Żar uderzył, jak gorąca para w saunie. Była noc a w zasadzie 4 rano. Na dzień dobry zeskanowano mi siatkówkę oka. Rodowici Dubajczycy, którzy stanowią jedynie około 17% populacji kraju, reszta to emigranci, dokładnie kontrolują, kto ich odwiedza. Stąd to skanowanie oka. Oficerowie celni to sami Dubajczycy. Żeby nie było co do tego wątpliwości, siedzą w swoich narodowych strojach: długich, białych dżalabijach i chustach umocowanych na głowach za pomocą dwóch sznurkowych obręczy, które z angielska zwie się tutaj "double zero".
Lotnisko w Dubaju a dokładnie Terminal nr 3 na którym właśnie się znalazłam, jest największym budynkiem na świecie pod względem powierzchni.
Na monitorach przed lądowaniem ukazała się informacja z numerem taśmy na której pojawią się bagaże. Udałam się więc na taśmę nr 10.
W między czasie dałam znać najbliższym, że szczęśliwie doleciałam.
Taśma z bagażami jeździła w koło, uporczywie wypatrywałam swojego bagażu ale na taśmie robiło się coraz bardziej pusto a mojego bagażu ciągle nie było widać. W końcu zostało ich na tyle mało, że mogłam stwierdzić, że mój bagaż po prostu zaginął. Edyta z niepokojem czekała na mnie aż w końcu napisała sms, że ma nadzieję, że moje opóźnienie nie jest spowodowane zaginięciem bagażu. Prorok czy co, pomyślałam.
Udałam się do biura reklamacji i moją łamaną angielszczyzną próbowałam się dogadać. W końcu stwierdziłam, że najlepszym wyjściem będzie jak zadzwonię do Józka a on bez problemu dogada się z arabem. Dalej rozmowa potoczyła się sprawnie. Otrzymałam dokument potwierdzający zaginięcie bagażu i podałam adres na który mieli dowieźć zaginiony bagaż.
Jednym słowem zostałam z mały plecakiem w którym miałam aparat fotograficzny, dokumenty i jedną bluzę
Tak wyszłam z lotniska. Moja mina na zdjęciu mówi za wszystko
Edyta z Józkiem nie źle się na mnie wyczekali, zrobiła się 6 rano. Na przywitanie i zarazem pocieszenie dostałam piękną czerwoną róże.
Przed nami czekała jeszcze droga do Abu Dhabi