Wylot z Warszawy mamy o godz. 11:10. Z lekkim opóźnieniem startujemy liniami Small Planet Aero i lecimy w kierunku Hiszpanii, przelatując nad Gibraltarem, który pięknie prezentuje się z samolotu. Na pokładzie zamawiamy pierożki i winko – pierożki są zjadliwe, ale wino pozostawia wiele do życzenia.
W Maroku lądujemy około godz. 16. Agadir wita nas słoneczną pogodą, choć bez upałów. Z lotniska zabiera nas autokar do hotelu Omega, położonego około 15 minut od Oceanu Atlantyckiego. Po cofnięciu zegarków o godzinę, mamy sporo czasu na wieczorny spacer.
Agadir to najpopularniejsza nadmorska miejscowość wypoczynkowa w Maroku. W 1960 roku miasto zostało prawie doszczętnie zniszczone przez trzęsienie ziemi, które zabiło około 15 tysięcy osób i pozbawiło dachu nad głową 20 tysięcy. Odbudowane miasto nie ma typowego marokańskiego charakteru. Nad Agadirem góruje Góra Kazba o wysokości 310 m n.p.m., z której rozciąga się wspaniały widok na całą okolicę. Na jej szczycie znajduje się forteca w opłakanym stanie, zbudowana przez Portugalczyków. Na zboczu góry widnieje napis „Bóg, Ojczyzna, Król”, który nocą jest pięknie podświetlony.
Nasz hotel nie jest godny polecenia, ale na jedną noc nie ma co narzekać. Po szybkim prysznicu i wyśmienitym drinku, udajemy się nad morze na zachód słońca. Spacer do Mariny brzegiem morza zajmuje nam około 6 km. Morska bryza jest przyjemna, choć po zachodzie słońca robi się chłodno. Wracamy deptakiem, gdzie Marokańczycy zapraszają do restauracji, oferując potrawy regionalne – dzisiaj jednak odpuszczamy.
Musimy wymienić walutę, ale o tej porze kantory są już zamknięte. Do hotelu wracamy o 22:30. Za oknem słychać marokańską muzykę, która przez pół nocy nie daje nam spać. Nawet zamknięcie okna niewiele pomaga, więc wstajemy lekko niewyspane.