Po zjechaniu z głównej drogi w okolicach Judenburga zatrzymujemy się przy knajpce, która jedyna w tej okolicy tętni życiem. Najwyraźniej jest tu jakaś impreza. Marek idzie zapytać o noclegi, niestety nie ma. Postanawiamy jednak nie rezygnować z poszukiwań, bo już jesteśmy dość zmęczeni i domarznięci. W końcu znajdujemy budynek na którym widnieje napis zimmer. Budynek sam w sobie straszy pustką, zaledwie w jednym oknie świeci się światło. Pukamy do drzwi, ale nikt nas nie słyszy, więc wchodzimy do środka. W pomieszczeniu jest ciemno, ale z dala dobiega małe światełko przez kolejne uchylone drzwi. W końcu z pokoju wychodzi kobieta totalnie zaskoczona naszym widokiem.
Marek bardzo dobrze zna niemiecki, więc bez problemu się z nią dogaduje. Kobieta oznajmia nam, że nie ma wolnych miejsc. Goście bawiący się w knajpce właśnie u niej mają zarezerwowane noclegi.
Jednak patrząc na nas już takich domarzniętych, wpada na pomysł i wykonuje telefon do swoich sąsiadów, którzy na co dzień nie zajmują się wynajmowaniem pokoi. Widocznie dobrze z oczu nam patrzy, bo starsze małżeństwo z miłą chęcią przyjmuję nas pod swój dach. Z góry ustalamy cenę noclegu wraz ze śniadaniem 25 EUR od osoby. Nie było to dużo w porównaniu z oferowanymi cenami w pensjonatach do których zajeżdżaliśmy.
Małżeństwo najwyraźniej tego dnia było w lesie na malinach. Owocem tego był sok malinowy, który własnie kończyli robić w swojej kuchni. Zresztą patrząc na region w jakim się znaleźliśmy to jest to ostoja spragnionych ciszy miłośników natury czy też zapalonych grzybiarzy.
Gospodyni zaprowadza nas do swojego salonu a w między czasie przygotowuje nam sypialnie. Częstuje nas sokiem pomarańczowym i pokazuje gdzie mamy się udać na spoczynek. Pokój jest duży z łazienką na korytarzu.
Zabieramy kilka niezbędnych rzeczy z naszych kufrów, bierzemy kąpiel i kładziemy się spać........
Jutro przecież kolejne kilkaset km mamy do zrobienia. Co raz bardziej mi się zaczyna podobać :)