Im bliżej miejscowości Mestia, pogoda się zmienia, zostawiamy za sobą słoneczko i pomału wjeżdżamy w nisko zawieszone chmury, które stopniowo ograniczają nam widoczność.
W końcu dopada nas ulewa.
Na szczęście Marek z Wiktorem już dawno są na miejscu, więc nie są narażeni na zmoknięcie. Czekają na nas w pobliskiej "Cafe Bar Laila" popijając piwko.
Mestia to stolica i największa miejscowość Swanetii.
Jest tu co zwiedzać ale ze względu na późną porę zwiedzanie zostawiamy na dzień następny, ale jak widać na zdjęciach nocą Mestia wygląda bardzo interesująco.
Znajdujemy noclegi, zostawiamy rzeczy i na dobry początek wieczoru otwieramy dwie butelki wina, potem udajemy się do wspomnianego wcześniej baru.
Winko z lekka nas rozgrzewa, humory dopisują więc pozostaje już tylko pójść i zjeść dobrą kolację.
Niestety kiedy tam docieramy okazuje się, że nie ma dla nas miejsca w lokalu. Wieczorami odbywają się tu występy lokalnego chóru śpiewającego swaneckie piosenki a cappella.
Mimo tego nie dajemy za wygraną i cierpliwie czekamy, aż się coś zwolni. Wystrój baru należy do bardzo przyjemnych i przytulnych, jedzenie mają równie bardzo dobre,
a porcje słuszne i zdecydowanie warte swojej ceny.W między czasie deszcz powoli ustaje, a my znajdujemy wolne miejsce na zewnątrz.
Niestety wszystko jest mokre, wycieramy miejsca jak się tylko da i pomimo, że się sporo już się ochłodziło zasiadamy i zamawiamy chinkali z mięsem i inne smakołyki oraz kolejne wino.