Poranek jest cudowny, cieplutko słoneczko świeci i na dodatek to malownicze jezioro. Wstaję, idę nad brzeg jeziora, woda aż się prosi aby do niej wejść. W końcu porządnie się wykąpie :P
Na dodatek można zrobić sobie świetny peeling, gdyż w jeziorze jest masę małych drobnych rybek, które natychmiast skubią po całym ciele. Śmieszne uczucie i ciężko było skupić się na myciu. Robię też pranie, które natychmiast wysycha, bo wieje lekki wiaterek.
Pomalutku każdy wynurza się ze swojego legowiska i robi to samo co ja. Następnie zjadamy śniadanie, ustalamy trasę i w drogę.
Przed nami wyrypa o którą martwił się Mirmił ale nie potrzebnie. Jego bus doskonale daje sobie z nią radę. Jedziemy do klasztoru w Katskhi.
Klasztor znajduje się 10 km od Cziatury, słynnej miejscowości z kolejek linowych. Chłopacy jadą przed nami.
Już z daleka widać tą niesamowitą skałę (jak nasza Maczuga Herkulesa). Na szczycie tej 40 metrowej skały, usytuowany jest mały klasztor, historia jego powstania sięga, aż po VI wieku.
Nikt nie wie w jaki sposób został wybudowany i dlaczego? Search
Można się do niego dostać tylko w jeden jedyny sposób po drabinie, nazywanej „schodami do nieba”.
Jedynym ułatwieniem jest możliwość wciągania na górę jedzenia za pomocą liny z kołowrotkiem. W klasztorze tym od ponad 20 lat mieszka pewien gruziński mnich. Co jak co ale widoki z okna ma niesamowite. O tym aby tu zamieszkać ponoć marzył już od dziecka.
Trzeba naprawdę nie mieć lęku wysokości, aby tam wejść. Niestety klasztoru nie da się zwiedzić jest zakaz wychodzenia na szczyt.
—