Słońce szybko zachodzi, a temperatura zaczyna spadać. Mimo to decydujemy się dotrzeć do kościoła na wzgórzu jeszcze tego wieczora. Z dwoma w pełni załadowanymi plecakami ruszamy w drogę. Trasa początkowo wiedzie przez wiejskie zabudowania, ale zamiast iść serpentynami, wybieramy bardziej stromą ścieżkę, przecinając zakręty, co okazało się niezbyt dobrym pomysłem. Nachylenie trasy wynosi około 60 stopni, a wspinaczka z ciężkimi plecakami staje się prawdziwym wyzwaniem. W połowie drogi czuję się już wyczerpana, ale Marek mnie motywuje i zachęca do dalszego wysiłku.
Po mniej więcej godzinie docieramy na miejsce. Jestem wyczerpana, ale staram się trzymać. Pierwsze kroki kieruję do źródełka, gdzie piję litry wody. Jest już ciemno. Szybko zwiedzamy kościół Sminda Sameba, a potem kierujemy się na rozległą polanę, gdzie rozbijamy namiot. Na miejscu stoi już kilka namiotów, a ludzie rozmawiają po rosyjsku, angielsku, ale, ku naszemu zaskoczeniu, nie słychać polskiego. Trochę zmęczeni i rozczarowani, że nie zabraliśmy ze sobą żadnego trunku na rozgrzanie, kładziemy się spać.